Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/161

Ta strona została przepisana.

tem, że zjawiły się pewne kwestje, na które był teraz bardzo czuły. Drażniły go i wyprowadzały z równowagi, co jednocześnie gniewało go. Nazywał siebie głupcem i szydził z tej nieznanej mu dotąd wrażliwości. Nagle doszły go słowa rozmawiających panów. Zaczął nadsłuchiwać.
— Bardzo jestem niespokojny! — mówił grubas o nastroszonych wąsach. — Mam spory zapas starych konserw amerykańskich. Nabyłem je za psie pieniądze, a teraz... wiecie, że cena na to podskoczyła o 400%? O 400! Świetny interes! Aż tu człowiekowi wchodzi w drogę zwycięstwo, które może nagle przerwać wojnę... Co ja wtedy z temi konserwami zrobię? Co?
Drugi natychmiast zaseplenił, przy każdem słowie wyrzucając bryzgi śliny:
— A ja? A ja? Zakupiłem okręt saletry... Trzy tysiące tonn! I raptem — nic, już po wojnie! Okropne!
— Tak! — przerwał mu trzeci. — Ruina! Drżę na myśl o tem, bo mi zwycięstwo nasze również wszystkie plany pokrzyżować może! Ale, kto wie, może Bóg da, że wojna przeciągnie się... chociażby rok jeszcze, tylko rok...
— Skoro już wybuchnęła, to, daj Boże, żeby się przeciągnęła jaknajdłużej! — zawołał z uczuciem pierwszy z pasażerów i aż mu oczy na wierzch wylazły.
Nesser uśmiechnął się nieznacznie. Widział przed sobą ludzi mądrych, trzeźwo patrzących na rzeczy. Skoro już rozgorzała wojna, — głupcy muszą cierpieć, mądrzy zaś w pełnej mierze wyzyskać rzadkie zjawisko. Ba! Przecież, kto jak kto, ale on sam to chyba niezgorzej eksploatuje wojnę! 15 000 franków miesięcznie i opłacane rzetelnie przez Rumeura