Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/165

Ta strona została przepisana.

O, ma belle patrie! — zawołał kupiec i wybałuszone oczy wzniósł do góry.
— Ma pan synów? — dopytywał reporter.
— Mam...
— Są na pozycjach?
— Chwała Najwyższemu — nie! Zwolniono ich, bo potrzebni są w moim interesie, pracującym dla armji... — odpowiedział kupiec, już niespokojnie patrząc na dziwnego towarzysza podróży.
— Czy ci młodzieńcy tak samo, jak pan, myślą, że są niezastąpieni... w interesie?
— Jakżeż inaczej! — zawołał grubas i najeżył szczeciniaste wąsy. — Przecież pracujemy dla wojny! Zmobilizowany przemysł, dostawy dla wojska... Cóż pan chce? To też jest obywatelska praca, bo jeżeli...
— Jaka szkoda! — przerwał Nesser. — Myślałem, że ci młodzi ludzie nie są może takie kanalje, jak ich ojczulek i jak ci handlarze!
— Co takiego? Co pan powiedział!? Jak pan śmie?! — krzyknęli, zrywając się z miejsc i otaczając siedzącego spokojnie Nessera.
— Powiedziałem, że jesteście kanalje! — wypluł soczyście. — Ka-nal-je!
Szybko sięgnął do kieszeni i zacisnął w ręku rewolwer, mówiąc szyderczym, a coraz bardziej podnieconym głosem:
— Siadajcie, szubrawcy, i wysłuchajcie spokojnie! Myślicie, że to za wasze konserwy i saletrę zginął piękny, bohaterski arystokrata de Langlois i socjalista-proletarjusz Mollin? Nie! nie! Ani oni, ani rudy Wells, ani ten lord angielski, którego kule się nie imały, póki nie obalił go odłamek granatu, ani