Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/167

Ta strona została przepisana.

o całym wypadku swemu narzeczonemu — pilotowi w sztabie. Pi-lo-to-wi w sztabie! Cha, cha! cha!
Spojrzał na siedzącą przy drzwiach szwaczkę. Ta, zdawało się, tylko na to czekała. Szybkim ruchem porwała Nessera za rękę, przycisnęła do niej policzek i urywanym, łkającym głosem przemówiła:
— Pan jest dobry, bardzo dobry i szlachetny!... Pan żałuje tych biedaków, męczenników na froncie... Pan jest śmiały i litościwy! Ja mała, biedna, głupia dziewczyna, wyrazić tego dobrze nie potrafię... niczem odwdzięczyć się nie mogę... ale — dziękuję... O, jakżeż dziękuję!
Przyciskała się do ręki reportera, aż poczuł dotknięcie jej warg i kapiące łzy, spływające mu na palce.
Z trudem wyswobodził dłoń i mruknął, czując, że jest zmieszany, a nawet wzruszony:
— Co panience do głowy strzeliło?! Ja, przecież nie jestem księdzem! To w rodzinie tego grubego kupca zawieruszył się jakiś prałat — nieboga... Z pewnością idjota albo szelma, jak jego krewniak! Posiedzą ci panowie do jutra w tej dziurze, ha! a tom ich ubrał!
Długo się śmiał, porwany jakąś dziwną, nigdy przedtem nieodczuwaną radością. Po chwili spoważniał i, przyglądając się dziewczynie, spytał:
— Szwaczka?
— Hafciarka, — odparła. — Pracuję w fabryce bielizny „Astra“.
— To na jedno wychodzi, — zauważył, — a gdzież to panna jeździła?
— Do 16-go szpitala polowego... — szepnęła i nagle szlochać zaczęła.