Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/168

Ta strona została przepisana.

Nesser o nic więcej nie pytał. Cierpliwie czekał, bo wiedział, że skoro płacze, to niezawodnie opowie, dlaczego to czyni. Była przecież kobietą. Istotnie, uspokoiwszy się trochę, szepnęła żałośnie:
— W bitwie pod Vitry ktoś bardzo mi bliski został ranny... ciężko ranny...
— Mąż? Narzeczony? — spytał jakimś niezwykle surowym głosem reporter.
— Nie... Oboje jesteśmy biedni... nie możemy marzyć o małżeństwie tak... jak to zwykle bywa... aby nie żyć w samotności... aby nie wyjść na ulicę, co też nieraz się zdarza w ucieczce przed samotnością... słowem — przyjaciel... Biedak! Strasznie ciężko ranny... Niech pan powie, pan taki mądry...
Znowu zamierzała porwać Nessera za rękę, lecz on szybko się przesiadł na zwolnioną przez kupców ławkę i spytał:
— Jaka rana?
— W pierś na wylot, płuco przestrzelone... biedaczysko krwią pluje i blady... blady... jak chusta!... — jęknęła i znowu zapłakała.
— Ile mat lat?
— Dwadzieścia sześć... taki był zdrów, rumiany, zawsze wesoły... w wielkich magazynach pracował, — opowiadała, już uśmiechając się na to wspomnienie.
— Niech panienka nie płacze! — uspokoił ją Nesser, patrząc na mokrą od łez twarz i powichrzone na skroniach włosy dziewczyny. — Będzie zdrów ten rumiany chłopak! Bohaterem powróci i będzie go pani jeszcze więcej kochała...
— Więcej nie mogę, jak kocham! — wybuchnęła. — On jest taki dobry dla mnie...