Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/173

Ta strona została przepisana.

— Eh, co tam! — mruczał. — Będzie, jak było i nic się nie zmieni, bo i dlaczegożby miało się zmienić? Nie jestem jedynym samotnikiem w Paryżu... Marja Louge jest również teraz samotna, bo ten jej wesoły przyjaciel pluje krwią i ledwie zipie w szpitalu przyfrontowym... Z takich jak ja, to, spewnością, możnaby całą dywizję zwerbować!... Zresztą jeszcze dziś wieczorem odwiedzę moją Lucy. Morowa dziewucha! Ona mi wybije z głowy te moje babskie, histeryczne smutki!
Zapalił fajkę i przyglądał się domom i tłumowi, płynącemu chodnikiem.
— Tyle kobiet jest w żałobie!... — błysnęła mu nagle myśl. — Miesiąc wojny, a już tyle tego w samym Paryżu...
Nie miał już czasu robić dalszych spostrzeżeń, bo szofer zatrzymał się przed wejściem do redakcji. Oddawszy walizkę odźwiernemu, reporter wszedł do sali, gdzie wywieszano ostatnie telegramy, biuletyny głównego dowództwa, fotografje z wojny i rozlepiano w witrynach najnowsze dodatki „Hałasu Ulicy“. Było tu wszystko tak, jak w każdej innej redakcji, Nesser jednak odrazu spostrzegł coś nowego. Naprzeciw drzwi wchodowych, wisiał w szerokich, złoconych ramach olbrzymi portret „pana Benjamina Rumeura, naczelnego redaktora i wydawcy „Hałasu Ulicy“, Kawalera Legji Honorowej“, jak głosił grubemi czcionkami wydrukowany napis, umieszczony na ścianie.
Portrecista uwiecznił pana Benjamina Rumeur we fraku; spod klapy zwieszał mu się krzyż na czerwonej wstążce, przyczem order odznaczał się niezwykłemi rozmiarami — większemi, niż przewidywał to statut.