Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Honorowej nie życzyłby sobie, aby wywlekano na światło dzienne dawne dzieje, zapomniane, a wcale nie dodające mu splendoru.
Szedł więc i układał nową anegdotkę o kamizelce wojennego korespondenta, wypalonej krokodylemi łzami Rumeura.
— Zjemy dziś razem obiad o siódmej, drogi panie Nesser! — zawołał redaktor. — Opowiesz mi pan o wszystkiem, o czem nie mogłeś pisać. Pójdziemy sobie do Foyota!
— Oho! — zdziwił się reporter. — Wysoko lata szef! Dziękuję! Z prawdziwą przyjemnością zjem dobry obiad, bo żywiłem się podle. Zato na deser opowiem panu setki ciekawych szczegółów, które można będzie przy okazji wykorzystać tak, lub inaczej.
— Doskonale! — przyklasnął krótkiemi rączkami Rumeur. — A zatem spotkamy się o siódmej u Foyota, na parterze. Proszę zapytać o stolik redaktora „Hałasu Ulicy!“
— Ho, ho, ho! — pokręcił głową Nesser. — Co za pompa i powaga?
— Trudno! — odparł trochę zażenowany Rumeur. — Skoro pismo wybiło się na takie stanowisko, to jego kierownik obowiązany jest prowadzić odpowiedni tryb życia! Prestige pisma!... Poziom...
— Zupełnie słusznie! — zgodził się reporter.
— A wszystko to zawdzięczam panu! — zaczął znów Rumeur i wnet wypełnił łzami wybałuszone, przebiegłe oczka, zatrzepotał krótkiemi rączkami, niby pisklę niedorozwiniętemi skrzydełkami.
Nesser pojechał do domu. Z przykrością i niemal lękiem wszedł do swego pokoju. Wszystko było tak,