Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/179

Ta strona została przepisana.

kupę banknotów. Amerykanin słuchał uważnie, zrzadka tylko zadając krótkie pytania; oczy świeciły mu się drapieżnie, a rozrosła, wystająca szczęka, żuła coś ustawicznie, poruszając się ciężko i miarowo.
Nesser skrzywił się nieznacznie. Przypomniał sobie zajście w pociągu. Uśmiechnął się pogardliwie. Szydził w duchu z siebie, że tak normalna, handlowa rozmowa sprawiła mu chwilową przykrość. Powinien był przecież rozumieć, że bydlę ludzkie zabija, daje się zabijać, albo też spekuluje na zbrodni mordercy i na klęsce, która spotyka ofiarę? A jednak, gdy raz jeszcze rzucił przelotne spojrzenie na kurczące się palce Francuza i żującą szczękę Amerykanina, w wyobraźni jego stanęła ogromna maszyna, porywająca stalowemi trybami ludzi w niebieskich, brunatnych i szarych mundurach i rzucająca ich do potwornej paszczy, która miażdżyła przeżuwała zgniecione, poszarpane ciała, z ohydnym charkotem i mlaskaniem wypluwając krew.
Ujrzawszy o kilka kroków dalej wolny stolik, przesiadł się tam, aby nie mieć pokusy pchnięcia knockout’em w szczękę sąsiadom, chociaż uświadamiał sobie całą niestosowność i bezcelowość podobnego czynu. Życie przecież miało swój zwykły przebieg, a żadne prawo nie nakazywało mu obierać kierunku sentymentu. Jedni walczą i giną, drudzy dostarczają im broni, naboi, pocisków, obuwia i ubrania. Ci wypadają z systemu maszyny społecznej, rujnują państwo, tamci znowu stają na ich miejsca i wzbogacają kraj. Jedne rodziny ze śmiercią swoich synów, ojców i braci marnieją i ubożeją, inne, zawdzięczając tej również wojnie i przelewowi krwi, podnoszą swój dobrobyt, a zarazem podnoszą dobro-