nazwisko swoje piękna „artystka“ wymawiała, jako Cagnard, ażeby niczem nie przypominało pospolitego „basse-cour“) uciułała sobie wcale niezły kapitalik, posiadała w Antibes uroczą willę, którą puściła w dzierżawę właścicielce pensjonatu dla słabowitych panienek z towarzystwa; w przystępie szczerości napomykała przyjaciołom, że ktoś „bardzo uczciwy i szlachetny“ ma zamiar połączyć się z nią złotemi więzami Hymenu, lecz... chwilowo jeszcze zmuszona jest do powiększenia i zaokrąglenia swego wiana. Pozatem była to wysoka, wiotka, zgrabna blondynka o tak doskonałych kształtach i różowej gładkiej skórze, że pewnego razu nie zawahała się wystąpić na balu „Quatr’ z’Arts“ w głębokim dekolcie pramatki Ewy. Panna Lucy Canard została obdarzona od natury iście paryskim wdziękiem kobiecym i talentem zmuszania przyjaciół swoich do hojności samorzutnej. Ujmująca szczerość, wytworna prostota i obowiązkowość, zgoła niepospolita w jej zawodzie, — sprawiały, iż niejeden z przyjaciół nie miał sumienia pogodzić się z myślą, aby Lucy mogła się obejść bez etoli szenszylowej lub modnej bransoletki z drobnych obręczy, wysadzanych brylancikami, o czem właśnie z lekkiem westchnieniem i czarującą rezygnacją opowiadała po powrocie z wyścigów w Chantilly.
Lucy Canard cieszyła się od paru lat względami Henryka Nessera. Reporter w sposób stanowczy i niepodlegający rewizji ustalił swój stosunek do pięknej kokoty. Stosunek nader prosty i szczery, zaakceptowany przez „złotowłosą tygrysicę“ bez grymasu niezadowolenia na jej uśmiechniętej, filuternej twarzyczce. Złotowłosa tygrysica! Tak ją
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/181
Ta strona została przepisana.