leżytej estetyki i działającej na wyobraźnię klientów reklamy. Salonik — zaciszny i półciemny — tonął w kwiatach, a aromat ich łączył się z zapachem drogich perfum i dymu, płynącego wonną strugą ze srebrnej indyjskiej kadzielnicy.
— Jak widzę, wszystko u was pozostało po — dawnemu? — zapytał. — Te same meble, portrety nagiej Lucy i ty, kociaku! — zauważył Nesser i, objąwszy subretkę, posadził ją sobie na kolanach. O, ty — szelmutko przytulna!
Pokojówka na chwilę przycisnęła się poufałe do przyjaciela swojej pani, lecz po chwili zręcznie wyślizgnęła mu się z rąk i rzekła ze śmiechem:
— Nie wolno mi robić konkurencji pani! Taka jest umowa naszego towarzystwa akcyjnego!...
— Ha, szkoda! — uśmiechnął się reporter. — Coś mi się jednak wydaje, że wkrótce największy portfel tych akcyj przejdzie do twoich łapek, łasico przebiegła!
Pokojówka wyfrunęła z pokoju, szczebiocąc wesoło:
— Podczas wizyt dobrych znajomych pani pija czarną kawę z wanilją. Biegnę przyrządzić mokkę! Zaraz też podam zielony Bardinet i lód. To znakomicie odświeża!
Nesser wyciągnął się na sofie i zapalił cygaro, przerzucając niedbale zeszyt „La Vie Parisienne“. Długo czekał, zanim w przedpokoju rozległ się dzwonek. Do saloniku weszła Lucy. Przed paroma miesiącami jeszcze Nesser nie porzuciłby wygodnej pozycji na sofie dla powitania przyjaciółki, lecz teraz, spojrzawszy na pannę Canard, zerwał się i patrzał na nią zdumionym wzrokiem. Lucy miała na sobie
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/183
Ta strona została przepisana.