dząc poza bramę, oglądały się, szukając kogoś. Do niektórych podbiegali młodzieńcy i, obejmując je, szli razem do pobliskiej „buvette“, gdzie przy ladzie wypijali filiżankę kawy lub szklankę piwa, zagryzając przyniesionym z domu kawałkiem chleba lub ciastkiem. Powracali, trzymając się za ręce, szepcąc sobie do ucha słowa miłosne i długo całując się na pożegnanie przy bramie fabrycznej.
Nesser napróżno wyglądał Marji Louge. Nie spostrzegł jej w tłumie wychodzących robotnic. Zbliżył się wreszcie do dwuch roześmianych dziewcząt i zapytał o swoją znajomą.
— Marja Louge? — zawołała jedna. — Hafciarka? Miała dziś przerwę w pierwszej zmianie, od jedenastej. Teraz jest już w pracowni.
— Może panie będą tak uprzejme i powiedzą swojej koleżance, że jej znajomy z pociągu będzie oczekiwał na nią wieczorem przy bramie. Robota się kończy o siódmej, nieprawdaż? — spytał.
— Tak, o siódmej! — odparła, przekornie spoglądając na niego, jedna z robotnic. — Powiemy pannie Louge... Ho! Ho! Jakiego wytrzasnęła sobie „wujka“... Taka mokra kura, patrzcie — no!
Nesser chciał zaprotestować, lecz dziewczęta z głośnym śmiechem już biegły, śpiesząc do pracy.
— Głupie gęsi, tylko chłopa mają na myśli! — mruknął reporter i zamierzał zakląć, lecz powstrzymał się i pomyślał:
— Marzą o protektorach i przyjaciołach, bo też napewno wolą to, niż samotność lub ulicę...
Poszedł do redakcji i zapukał do gabinetu redakcyjnego. Rumeur siedział przy biurku zatopiony w rachunkach.
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/197
Ta strona została przepisana.