Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/198

Ta strona została przepisana.

— Szefie! — rzekł Nesser. — Chcę prosić, aby redakcja posłała mnie do Rosji. Będzie to pana mniej kosztowało...
— Jakto?! — zawołał przerażony redaktor. — A któż ma obsługiwać nasz front? Nie, to jest niemożliwe!
— Na naszym froncie prawdopodobnie przez czas dłuższy będzie się ciągnęła wojna pozycyjna. Można tam posłać którego z szeregowych współpracowników — powiedział Nesser. — Tymczasem z Rosji potrafiłbym wypompować rzeczy ciekawe! Tym krajem społeczeństwo nasze przecież żywo się interesuje.
Długo jeszcze trwała narada w gabinecie Rumeura. Wychodząc, reporter zatrzymał się przy progu i pożegnał swego szefa słowami:
— Do jutra! Dziękuję za zgodę pana na moją propozycję i przepraszam, że dziś już nie wpadnę do redakcji, panie Rumeur. Mam wieczorem spotkanie z...
— Ależ najzupełniej rozumiem! — zatrzepotał rączkami redaktor. — Po długim pobycie na froncie należy się panu...odciążenie, drogi przyjacielu!
Podniósł się na końcach palców i szepnął mu coś do ucha. Nesser zmierzył go pogardliwem spojrzeniem od stóp do spoconej łysiny i syknął przez zęby:
— Ciężki ma pan dowcip, redaktorze!
Zatrzasnął drzwi za sobą i zbiegł ze schodów. Zjadł naprędce śniadanie w dobrze mu znanej od lat restauracyjce i błąkał się potem bez celu po mieście. Stawał przed wystawami sklepów, wchodził do otwartych księgarń, przeglądał książki i broszury. Chciał skrócić czas oczekiwania i co chwila spoglądał na zegarek. Czas wlókł mu się nielitościwie wolno. Do siódmej pozostawało jeszcze całe cztery godziny!