Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/199

Ta strona została przepisana.

Nie wiedział co ma z sobą robić. Czuł się zmęczony bezcelowym krążeniem po ulicach. Nie chciał jednak powracać do domu. W normalnym czasie bez określonego celu nigdy nie przechadzał się ulicami, co go drażniło, dając ciągle powody do złośliwych, budzących nienawiść i pogardę spostrzeżeń. Przypomniał sobie jednak park Luxemburski. Było to jedyne miejsce jego spacerów. Lubił bywać tam, gdzie się zbierały tłumy dzieci. Umiał nawiązywać z niemi rozmowę, bawił się, biegał i czuł się zawsze wyśmienicie i spokojnie. Dawniej przychodził do parku prawie codziennie. Stawało się to jego nałogiem, potrzebą życiową. Wypoczywał, otoczony roześmianą, przedsiębiorczą, ruchliwą gromadką dzieci. Kojąco działały na niego proste, szczere, niczem nie skrępowane myśli dzieciaków. Umiał przemawiać do nich i wzbudzał zaufanie do siebie. Dzieci znały go i z niecierpliwością oczekiwały przyjścia przyjaciela. Otaczały go natychmiast hałaśliwą, wesołą czeredą i wołały, skacząc i wykrzykując nazwy gier. Nesser, uczęszczający niegdyś do szkół angielskich w Kanadzie, gdzie zwracano uwagę na wychowanie fizyczne, uczył francuską dziatwę nowych zabaw i ćwiczeń na świeżem powietrzu.
Przypomniawszy sobie to wszystko, obejrzał się. Przechodził właśnie wielkie bulwary, wpobliżu redakcji „Matina“. Przebiegł jezdnię i wskoczył do dorożki.
— Park Luxemburski! — krzyknął furmanowi.
W alejach pięknego parku spostrzegł tłumy dzieci. Chłopaki, a nawet dziewczynki bawiły się w wojnę. Drewniane karabiny, szable, łuki, mosiężne hełmy