Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/200

Ta strona została przepisana.

gwardji republikańskiej, rewolwery, strzelające papierowemi kapiszonami, sztandary, opaski Czerwonego Krzyża widniały wszędzie.
— Ha! — uśmiechnął się Nesser. — Militaryzm i tu wkroczył zwycięsko!
Usiadł na ławce przy schodach, zbiegających ku basenowi z fontanną, i zapalił fajkę. Dzieci, nie poznając go, przebiegały, goniąc się z podniesionemi karabinami i pałaszami. Reporter przysłuchiwał się głośnym okrzykom.
— Jestem generał Foch! Ho, ho! On — najlepszy dowódca i powinien być mianowany marszałkiem, tak mi powiedział tatuś, a przecież tatuś wie, bo jest pułkownikiem!
— Nie! Marszałek Joffre tęższy od Focha! On pobił „boszów“ nad Marną! — rozległ się głos innego chłopca. — A generał Gallieni to zły? — zapytał trzeci. — O, Gallieni!
Chłopcy zaczęli sobie skakać do oczu, czego nigdy nie czynili prawdziwi Foch, Joffre i Gallieni i dlatego zapewne wygrali sławną bitwę na olbrzymim froncie.
— Zbierajcie się do kupy! — wołała mała, czupurna dziewczynka. — Idziemy na odsiecz Reimsowi...
Nesser zaśmiał się głośno na widok drobnej postaci malutkiej Joanny d’Arc.
— Nie! Na Berlin! Pokażemy „boszom“ naszą siłę! — krzyknął jakiś wątły chłopak o śniadej, oliwkowej twarzyczce.
— Racjonalnie patrzy na sprawę ten czarny bęben! — pomyślał reporter. — Ma poglądy takiegoż samego śniadego Jimmy Brice’a!
Skrzywił się nerwowo na to wspomnienie.