Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/202

Ta strona została przepisana.

gnety. Nesser poczuł się bardzo małym i zmieszanym wobec tego dziecka z czarną opaską na ramieniu. Wreszcie wyrzekł niepewnym głosem:
— Byłem w niebezpiecznych miejscach — mogłem być zabity...
Chłopak odrazu wyczuł, że ten dorosły pan usprawiedliwia się przed nim; zrozumiał nawet, że jest zmieszany. Ponownie wzruszył ramionami i, obojętnie już patrząc na starego przyjaciela, odparł cicho:
— Bez karabina w ręku?... To się nie liczy...
Kiwnął głową i pobiegł krzycząc:
— René, Jerzy, Franciszku! Zróbmy atak na Berlin! Śmierć „boszom“! Niech żyje Francja!
— Poczekaj na Anglików — odpowiedział mu inny malec, uzbrojony w drewniany karabin. — Razem musimy zdobyć Berlin, bo taka umowa!
— Nie mamy chwili do stracenia! — zaprotestował pierwszy. — Musimy zemścić się na wrogach za śmierć naszych ojców i braci! Marszałek Joffre pozwolił mi poprowadzić wojska do szturmu. On tu jest wodzem!
Zmieszali się w tłumie. Siedząca obok Nessera staruszka złożyła ręce jak do modlitwy i rzekła:
— Takie maleństwo, a ile patrjotyzmu w tem drobnem serduszku! Nie! Francja nie zginie!
Reporter spojrzał na nią. Za grubemi szkłami okularów połyskiwały łzy wzruszenia.
— Tak... — mruknął zdawkowo, lecz w tej chwili przypomniał sobie swoje zmieszanie przed chłopakiem, usłyszał własny niepewny, usprawiedliwiający się głos i gniew go porwał.
— Nie, pani!... — zawołał. — Właśnie ten rozbudzony patrjotyzm może łatwo zgubić Francję.