Reporter nic już nie odpowiedział. Czuł się nieswojo przy tej staruszce, tak mądrze patrzącej na toczące się przed nią zjawiska. Nie odchodził, aby nie wydać się śmiesznym, nie przyznać się do porażki. Staruszka, czując, że słowa jej wywarły wrażenie, rozgadała się:
— Wojna, to jak oględziny rekrutów. Mój nieboszczyk mąż był wojskowym lekarzem...
Zaśmiała się nagle chytrze, cichutko.
— Opowiadał mi nieboszczyk, że czasem stawali eleganccy panowie, zdobywcy serc niewieścich, a gdy się rozebrali, ukazywali wszystkie swoje wady, niczem już nie sfałszowane i nieprzykryte... chi! chi! I odwrotnie! Staje niezgrabny, pokraczny prostak w szerokich, zawalanych wapnem i gliną portkach, w bluzie robotniczej, lub spadającej z ramion kurcie, uszytej przez matkę na wsi, i o, dziwo! Wyłania się z tych nieforemnych szmat postać jakiegoś bożka greckiego... Bywa tak, bywa! Tak też i na wojnie... Wszystkie fałsze giną... A ileż tych fałszów dokoła nas!
Nesser uważnie słuchał, laską rysując zawiłe znaki na piasku. Odezwał się wreszcie:
— Podług mnie, wojna jest właśnie najstraszniejszym, najbezczelniejszym fałszem! Tchórz w życiu codziennym w obłędzie przerażenia staje się w bitwie bohaterem; prawo zakazuje rozlewu krwi i nieraz za zadanie drobnej rany wrzuca na kilka lat do więzienia; podczas wojny to samo prawo zmusza ludzi do mordu; krzyż przyświeca „cichym w duchu“, a niech się tylko rozlegną pierwsze strzały, i — już ten krzyż świeci nad głowami tych, którzy strzelają do innych, wbijają w brzuchy bagnety; rząd roz-
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/204
Ta strona została przepisana.