Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/214

Ta strona została przepisana.

Słuchając swoich słów i brzmienia własnego głosu, Nesser nie mógł wyjść z podziwu. Nigdy nie rozmawiał w ten sposób z kobietami, nigdy nie słyszał tak szczerych i prostych myśli, wypowiadanych przez siebie. Uświadomiwszy to sobie, chciał tuż na poczekaniu wyszydzić sam siebie, lecz jakoś tym razem nie mógł.
— Dobrze... — zgodziła się Marja nieśmiało.
— Dziękuję paniom z całego serca! — zawołał. — W drogę zatem, bo i ja jestem tak głodny, jak nawet na froncie nie bywałem!
Zaprowadził swoje znajome do skromnej, lecz dobrej restauracyjki. Zajęli stolik w kącie sali.
Śmiejąc się, Nesser pokazał dziewczynom swoją legitymację i papier z pieczęcią głównego dowództwa, polecającego go opiece różnych sztabów.
— Ho, ho! — zawołała Julja. — To z pana górnolotny ptak!
Nic nie odpowiedział i w milczeniu wydobył grubą paczkę banknotów. Przyjaciółki nagle się zarumieniły. Rudej Julji aż łzy wystąpiły na oczy.
— Chce pan dowieść, że będzie hojny?... — szepnęła. — Gdy wiemy zamiary pana, nie ma to już znaczenia... Teraz to może pan być najbiedniejszym „petit diable“!
Marja milczała.
— Że będę grzeczny, o tem panie same się przekonacie, bo drukowanych dowodów na to nie posiadam! — rzekł, mrużąc oczy.
— Wesoły z pana chłop! — zauważyła panna Martin. — To także już widzimy.
Gawędzili swobodnie aż do dziesiątej. Nesser odprowadził dziewczyny do domu, bo nie chciały jechać