taksówką. W drodze opowiedział im o swoim nagłym lęku przed samotnością, o ciężkich myślach, nawiedzających go, o zabawach z dziećmi i o pogardzie dla ludzi i dla siebie.
— Pan powinien się ożenić — szepnęła Marja. — Będzie pan dobrym mężem i ojcem, bo kocha pan dzieci.
— Ożenimy pana! — zdecydowała Julja. — Właściwie sam się pan ożeni, a my będziemy druchnami! Dobrze?
— Dobrze! — śmiał się Nesser. — Narazie jednak chciałbym wydać zamąż pannę Louge, a później — panią, panno Martin. Kłopot tylko będzie nielada z wyszukaniem męża dla tak rezolutnej i wymownej osoby! Będę chyba zmuszony szukać oblubieńca w Izbie deputowanych, bo ci też mówić umieją!
— Olbrzymie plany na przyszłość! — wykrzyknęła Julja. — I to tak z kopyta?
— Nie! Pocóż z kopyta? Mamy czas na pomówienie o tem! Zaczniemy od jutra! — odparł.
— Jutro? — spytały przyjaciółki. — Znowu o siódmej?
— Czyżby panie nie były zadowolone z obiadu?
— Owszem, lecz... — szepnęła Marja.
— Owszem, lecz... — przedrzeźniła ją natychmiast ruda Martin.
— Owszem, lecz... po obiedzie wypuścimy się razem do kina — zakończył Nesser i pożegnał je.
Upłynęło kilka dni. Wszystkie wieczory spędzał Nesser z nieśmiałą Marją Louge i z rudą, roześmianą Julją.
Rozmawiali, jak najlepsi przyjaciele, pełni zaufania i zupełnej szczerości. W święta prowadził dziewczyny do Louvru, pokazywał im najpiękniejsze obrazy, objaśniał, woził do Versailles, opowiadał
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/215
Ta strona została przepisana.