Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/222

Ta strona została przepisana.

— Kanalja! — pomyślał czerwony i okrągły, jak piłka, redaktor, lecz głośno tego nie powiedział.
Pokręcił się na fotelu, jakgdyby podłożono mu gorących węgli, potarł mokrą łysinę, wciągnął więcej powietrza w płuca i szepnął żałośnie:
— Krzywdzi mnie pan, nie ma pan serca dla starego, schorowanego człowieka! Myślałem, że mam w panu przyjaciela, a tymczasem...
— Tymczasem — przerwał Nesser — obiecuję panu za tydzień pierwszy mój feljeton, podpisany pełnem mojem imieniem i nazwiskiem... z Berlina!
Pan Rumeur podskoczył, usiadł, znowu podskoczył i rzucił się do reportera.
— Co pan powiedział? Z Berlina?! Z Berlina?! I pan odważyłby się na to? — pytał, trzęsąc go za ramię.
Reporter wzruszył ramionami i rzekł niechętnym głosem:
— Pan wciąż powątpiewa o mojej śmiałości, drogi szefie?
— Nie! Nie! Ależ to szaleństwo, to przecież grozi... grozi...
— Szubienicą lub kulą, chciał pan rzec? Uświadamiam to sobie, a jednak obowiązuję się za tydzień dostarczyć panu pierwszą korespondencję z Berlina, — odpowiedział Nesser, spokojnie zapalając papierosa.
Pan Rumeur rzucił się na fotel, czerwony, jak burak, i spocony, jak szczur. Rzęził i obracał oczami, jakgdyby miał atak apoplektyczny. Nareszcie wykrztusił:
— Warunki?...