— Wziąć ją teraz pod ramię, odprowadzić na stronę i szepnąć kilka słów do ucha... Mamy przed sobą jeszcze całą noc, całą noc! — pomyślał, mrużąc oczy.
Zamiar ten jednak rozwiał się w tej samej chwili.
— O! Julja miałaby wtedy większe prawo od Lucy Canard do rzucenia mi w oczy gorszych jeszcze wyzwisk niż znalazła dla mnie tamta! — pomyślał Nesser. — Do djabła! Musiałbym się chyba uznać za najbrutalniejsze bydlę, gdybym wystąpił z podobnemi zakusami na tę rudą dziewuchę!
Reporter aż syknął z oburzenia na samego siebie i zacisnął zęby.
Z trudem uspokoił zrozpaczone dziewczyny, obiecał pisać przy okazji i prosił, by cierpliwie czekały na jego powrót.
Chciał im zostawić pieniądze, niby na potrzeby Bergeta.
Błagały go jednak, żeby tego nie czynił.
— Pieniądz dany przy pożegnaniu, przynosi nieszczęście! — rzekła, porozumiewawczo patrząc na koleżankę, blada, mała Marja.
Rozstali się smutni i wzruszeni, wszyscy troje.
Paryż wtórował ich smutkowi drobnym, zimnym deszczem i szmerem liści jesiennych, spadających z kasztanów.
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/226
Ta strona została przepisana.