dobrej opinji pani! — odparł wesoło i prawie brutalnie. — Gwiżdżę na opinję! Jestem samowystarczalny!
— O, to znaczy, że pan jest bardzo samotny!... — szepnęła ze współczuciem pani Sauvier i odeszła w zamyśleniu.
Podczas wieczornego posiedzenia sądu zatrzymała go znów w korytarzu i powiedziała:
— Myślałam o naszej rozmowie. Bardzo żałuję pana, bo nie pomyliłam się, musi się pan czuć przerażająco odosobnionym od ludzi...
— Widzę w tem swoją niezależność i poniekąd szczęście — odparł z uśmiechem. — Rodzina, żona, przyjaciel — to balast! Posiadacz takiego szczęścia zmuszony jest do ciągłego podsycania przygasającego z różnych powodów płomienia. Rozrywka to nie dla mnie!...
Znowu się zaśmiał. Nie przeszkadzało mu to jednak uważnie przyglądać się pięknej, może, trzydziestoletniej kobiecie. Zajmowała go myśl, dlaczego szukała z nim znajomości i wszczęła tak poufałą rozmowę.
— Jestem „publicznym mężczyzną“ i setki ludzi na ulicy zawierają ze mną w ten sposób znajomość, lecz ta „madonna o surowem obliczu“ najwidoczniej dąży do czegoś. Do czegóż u djabła? — pytał siebie.
Pani Regina Sauvier przemówiła po chwili:
— Pan ma słuszność! Samotność jest warunkiem absolutnej swobody. Jednak w warunkach cywilizacji staje się ona często źródłem nieszczęścia, a nawet zbrodni.
— Czy pani również jest samotną? — zapytał Z bezczelnym, obleśnym uśmiechem.
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/23
Ta strona została przepisana.