Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/236

Ta strona została przepisana.

— Polacy? — pomyślał Nesser. — Ależ część Polski wchodzi w skład Niemiec?
Nie zwlekając, wstąpił do najbliższej kawiarni, kazał sobie podać kufel piwa i adresową książkę Berlina. Przejrzał ją uważnie. — Polska jadłodajnia! — przeczytał. — Doskonale!
Spojrzał na zegarek. Dochodziła pierwsza. Wyszedł z kawiarni i wsiadł do tramwaju. W wąskiej, bocznej uliczce odnalazł restaurację z szyldem w niezrozumiałym języku. Niezawodnie, sądząc już z samego wyglądu domu i lokalu, ukrytego w ciemnem podwórzu brudnej, rozległej kamienicy, była to instytucja, przeznaczona dla niezamożnej klienteli.
Nesser uśmiechnął się złośliwie.
— Bardzo odpowiednia placówka dla obserwacyj i zbierania prawdziwych wieści o nastroju ludności! — pomyślał. — Uboga publiczność, która powinna się tu gromadzić, ideowo nic wspólnego mieć nie może ani z wojną, ani z entuzjazmem, sztucznie podniecanym dla celów niewielkiej garstki rządzących imperjalistów, zależnych od magnatów przemysłu. Biedacy idą na wojnę, biją się, stają się bohaterami, kalekami lub trupami, bo wiedzą, że w kraju zbudowano sporo bardzo ponurych i groźnych gmachów o oknach, zabezpieczonych w żelazne kraty i osłoniętych żaluzjami!
Już skierował się ku bramie żółtej, dość brudnej kamienicy, gdy nagle spostrzegł przechadzającego się mężczyznę. Niespokojne, biegające oczy i zbyt badawczy, czepiający się ludzi i przedmiotów wzrok, niby powleczony lepkim klejem, przypomniały reporterowi wywiadowców, towarzyszących mu od