Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/240

Ta strona została przepisana.

Yes! yes! — zgodził się dziennikarz. — Nie byłoby to bezpieczne!
Mr. Rabbit skierował się do stolika, przy którym siedziało dwuch panów.
— Zaznajomcie się, dżentlemeni! — rzucił Amerykanin. — Jest to pan Fryderyk Bunge, towarzysz mojej ostatniej podróży do Szwajcarji, nad granicę francuską.
Panowie powstali, witając przybyłych.
— Jestem Magnus Eriksson, korespondent szwedzkich dzienników — rzekł wysmukły, jak maszt, Szwed o złocistych włosach. Miał śmiałą, bronzową twarz marynarza, badawcze, niebieskie oczy i ruchy, zdradzające żołnierza. Jego towarzysz, — mały krępy, w obszernem jasno-szarem ubraniu, w żółtych sztylpach i grubych, podkutych gwoździami trzewikach, mocno uścisnął dłoń nowego znajomego i potrząsnął tak, jakgdyby zamierzał ją urwać. Lewą ręką wyjął fajkę z ust i wybuchnął głośnym śmiechem:
— No, o mnie to chyba Rabbit już pana poinformował? On zawsze anegdoty o mnie rozpowiada na lewo i na prawo! Urodziłem się w szałasie kowboja, ochrzczono mnie, jak się należy, i nazwano Willy Brown, chociaż w wyborze imienia i nazwiska nie brałem żadnego udziału. Zresztą, jest mi to obojętne, gdyż słyszałem, że prezydent Wilson, a nawet Abraham Linkoln w podobnej byli sytuacji!
Śmiejąc się, zasiedli do stołu.
Zamówiwszy śniadanie, Rabbit spojrzał na swego amerykańskiego kolegę wesołemi oczami i, pykając fajką, odezwał się: