Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/268

Ta strona została przepisana.

fanatycznych, obłąkanych z radości boju dzikich wojowników, za którymi z okrzykami, krótkiemi salwami i graniem trąbek szły niebieskie, granatowe, szaro-zielone szeregi białych ludzi. Messines przechodziło z rąk do rąk, a pośród rozwalonych murów jego domków topniało coraz bardziej mrowie walczących żołnierzy.
— Nigdy nie zdobędziemy tych pozycyj. To — szaleństwo! — usłyszał Nesser ponury okrzyk generała.
Odpowiedział mu inny głos, w którym rwała się rozpacz:
— My uderzamy masą, a Foch kombinuje i przyłapuje nas na każdym błędzie. Płacimy za to najlepszemi pułkami!
Ktoś trzeci z jękiem bezsilnej skargi wyrzęził przez zaciśnięte zęby:
— Francuzi i Anglicy pogwałcili prawo międzynarodowe, używając kolorowych wojsk! To się zemści na nich!
Ten frazes utkwił w pamięci reportera. Po skończonej bitwie pojechał na punkty opatrunkowe i do szpitali przyfrontowych. Do namiotów, naprędce z tektury skleconych baraków, a nawet do okopów schronisk cementowych znoszono żołnierzy — rannych i umierających. Niektórzy sami czołgali się na kolanach, lub szli, podpierając się karabinami.
Jęki, szloch, ciężkie westchnienia, rozpaczliwe, bezradne wołanie o pomoc, urwane słowa modlitwy mknęły, sączyły się zewsząd, skrzeczały, szemrały, szeleściły, jak suche liście, jak zginane wichrem nagie gałęzie złamanego drzewa, jak obsuwające się z gór potoki piargowe. Wyziewy potu, kału, krwi,