Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/274

Ta strona została przepisana.

liła posąg fałszywego boga, budzącego w nim lęk i cześć. Wbijał wszak w ciała białych ludzi ostrze bagnetu, co wchodziło z łatwością, miękko, z ledwie dosłyszalnym chrzęstem pękającej białej skóry boga. Chwilami chce mi się śmiać, radować, że i my po wojnie zrzucimy z siebie uroczne czary bóstwa, za jakie ogłosiła siebie pożądliwość! Pragnę tego, bo ujrzałem istotne oblicze kapłana fałszywego boga — kapitalizmu! Być może, tajemnicza Karma spowodowała wojnę, aby obalić jego posągi! Chciałbym się śmiać z niego, jak strzelec senegalski, lecz nie mogę... nie mogę!...
Umilkł i zaczął szybko chodzić po pokoju.
— Dlaczego? — także szeptem zapytał Amerykanin.
— Dlatego, że w nas tkwi więcej niewolniczej uległości i głupoty niż w tych dzikich wojownikach z Himalajów, Atlasu i Sudanu. Oni wbijali ostrza nożów w białą skórę i czar jej pryskał, jak zbite szkło. A my?... O, ja przyglądałem się setkom tych zgniecionych, podziurawionych kulami żołnierzy cywilizowanych ras! Rozpacz mieli w oczach, nienawiść, lęk, bluźnierstwo, lecz zaledwie lekarz zasypał im rany jodoformem, wstrzyknął morfiny, nałożył opatrunek, zaledwie jakiś generał nazwał ich bohaterami i rozdał wszystkim medale i krzyże, — jak natychmiast w tych samych źrenicach tliła się psia wierność, uniżona wdzięczność, niewolnicza radość! Słabi jesteśmy, nie mamy sił do nienawiści! Pozostaniemy nadal w niewoli, jako nawóz dla kapitalizmu i mięso dla armat, chyba, że przyjdą nam kiedyś z pomocą ludzie z Sahary i z Azji, aby zwolnić nas, którzy handlowaliśmy i handlujemy ich barwnemi ciałami, jak wołami lub końmi...