się zbyt długo. Czuł to gruby, o czerwonej twarzy jegomość, wygłaszający teorję o zbiorowym „nadczłowieku“, więc pochylił się nad upadającą, słaniającą się w boleści i bezsilnem przerażeniu postacią skulonej kobiety i rzekł:
— Droga pani von Dreyer! Droga pani! Niech panią pocieszy myśl, że oddałaś syna swego dla potęgi i sławy naszej wielkiej ojczyzny — Germanji! Żadna ofiara nie jest zbyt droga dla niej, niech mi pani wierzy, pani von Dreyer!
Posłyszała widocznie te słowa, bo uniosła zbolałą głowę, nieprzytomny wzrok wparła w czerwoną twarz mówiącego i poruszyła drżącemi ustami.
— Syn... syn mój już nigdy nie powróci... nigdy... syn... syn... syn!...
Umilkła, zalewając się łzami i ciężko oddychając.
— Nigdy nie ujrzę jego oczu niebieskich... jego włosków złotych... rumieńca młodego... nigdy... — szeptała po chwili. — Nie odnajdę tego skrawka ziemi, który przyjął krew jego... Syn!... syn!... syn!...
Szlochała coraz głośniej. Głowa jej drżała, ciężkie łkanie wstrząsały nagle zgrzybiałem, osłabłem ciałem i rozpierały pierś, nie mogąc wyrwać się ze ściśniętego kurczowo gardła.
— Pani von Dreyer! — upominał ją gruby jegomość, wierzący w „nadczłowieka“. — Germanja zażądała od pani tej ofiary. Dla dobra kraju i narodu zażądała...
Plączącą kobieta znowu uniosła głowę, potoczyła dokoła przytomniejszym, niby obudzonym wzrokiem. Ustał szloch i umilkły westchnienia. Zatamowała oddech, jakgdyby przygotowywała się do
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/283
Ta strona została przepisana.