Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/286

Ta strona została przepisana.

— A widzicie! — zawołał dziennikarz już wesołym głosem. — Jutro opatentuję go w jakimś miejscowym „Anstalcie“.
Przyjaciele wyszli z restauracji.
— Co pan będzie robił teraz? — zapytał nagle Szwed, zatrzymując w swojej ręce dłoń Nessera. — Chciałbym pomówić z panem.
Nesser popatrzył na niego i odparł: —
— Zamierzałem pojechać do przedmieścia Moabit, aby poszukać tam śladów „nadczłowieka“. Może zrobimy tę wycieczkę razem?
— Chętnie! — zawołał Eriksson. — Dawno już wybierałem się do dzielnicy robotniczej.
Skinęli na taksówkę i, pożegnawszy przyjaciół, pojechali. Była to niedziela. W ubogiej, brudnej dzielnicy wspaniałego Berlina snuły się tłumy robotników z żonami i dziećmi. Otwarte piwiarnie, szynki i jadłodajnie wyrzucały ze swych wnętrzy gestykulujących i głośno rozprawiających ludzi. Świeciły się żółtym, bladym blaskiem szyldy kinematografów. Prawie wszędzie wyświetlano agitujące filmy o krzykliwych tytułach. Gromadki przechodniów zatrzymywały się przed jaskrawemi reklamami.
Zapłaciwszy szoferowi, dziennikarze szli główną ulicą przedmieścia. Zdaleka już usłyszeli odgłosy bębnów i zwrotkę rozlegającej się coraz wyraźniej pieśni „Deutschland über allles“. Wkrótce z bocznej ulicy wyłonił się oddział. Na czele szło ośmiu doboszów, dziarsko wybijających takt na bębnach. Około dwudziestu żołnierzy z karabinami na ramieniu otaczało duży oddział, złożony z mężczyzn w cywilnych ubraniach. Szli po wojskowemu i z bezmyślnym wyrazem twarzy darli się na całe gardło.