Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Niektórzy zamiast karabinów nieśli na ramieniu kije, z uwiązanemi do nich zawiniątkami. Oficer, dowodzący oddziałem, szedł chodnikiem i palił papierosa, rozglądając się dokoła obojętnie. Nesser zapytał przechodzącą kobietę o ludzi, prowadzonych pod eskortą żołnierzy.
— Robotnicy fabryczni, których zmobilizowano — odparła niechętnym głosem i nagle ze złością syknęła: — Socjaliści... niech ich zaraza morowa wygubi!
Reporter chciał jej zadać nowe pytanie, gdy z bramy długiej kamienicy wypadł tłum robotników. Byli to starzy, brodaci mężczyźni, młodzież, wyrostki i kobiety. Prawie wszyscy uzbrojeni w kije, niektórzy zaciskali w ręku kamienie. Blade, wzburzone twarze, nachmurzone czoła i zaciśnięte usta świadczyły o rozpaczliwych zamiarach tych ludzi, coraz liczniej wynurzających się z ciemnych czeluści bram. Stłoczyli się na jezdni i przegrodzili drogę maszerującemu oddziałowi.
— Hańba, towarzysze! — wrzasnął stary, brodaty robotnik, podnosząc nad głową kij i wymachując dziurawym kapeluszem.
— Hańba! — rozległy się krzyki z tłumu i gwizdki wyrostków, uwijających się dokoła.
— Towarzysze! — krzyczał robotnik. — Stajecie w szeregach burżuazji, kapitalistów! Idziecie zabijać naszych towarzyszy francuskich, angielskich, rosyjskich, oszukanych, zbitych z tropu, jak i wy! Bogaczom potrzebna jest wojna, nie nam! Utopi ona we krwi waszej wszystkie zdobycze socjalizmu! Towarzysze, opamiętajcie się, odmówcie rządowi udziału w morderstwie!
Oficer, idący chodnikiem, zatrzymał się i krzyknął coś do żołnierzy. Ci natychmiast wybiegli naprzód i usiłowali rozproszyć tłum, aby utorować drogę.