Redaktor wyjął z biurka paczkę banknotów i podał gościowi.
— Dziś jeszcze musi pan wyjechać do Genewy! — upomniał go, wstając.
Okropny był to dzień dla biednego Rumeura. Stracił humor, apetyt i chęć do obcowania z ludźmi. Szoferowi kazał się wozić po całym Paryżu. Siedział w błyszczącej limuzynie nieruchomy, sztywny, przytłoczony brzemieniem nieszczęścia. Nesser zniknął! Z nim razem rozwiać się musiało, jak dym, powodzenie „Hałasu Ulicy“. Rozumiał, że na niego — szefa dziennika — padały promienie sławy i talentu wojennego korespondenta pisma. Krążył więc, jak księżyc w słonecznym systemie reportera. Z zagaśnięciem słońca znikał w mroku Rumeur, a jego „Hałas“ zapadał się w otchłań beznadziejnie żółtej nicości. Przez całą noc chodził mały, okrągły redaktor po gabinecie, ciężko wzdychał i nawet łykał jakieś pigułki, znalezione przypadkiem w biurku. Nazajutrz zapadł na zdrowiu i telefonicznie prosił Chalupe’a, aby się zajął bieżącym numerem dziennika.
— Urżnął się gdzieś stary drań — mruczał sekretarz, przecierając okulary. — Jutro będzie blagował, że z samym Steedem i Giraudoux pił „na ty“.
Chalupe nie zgadł. Rumeur istotnie był bardzo zgnębiony i chory. Bez przerwy krótkiemi rączkami polerował sobie łysą czaszkę i ocierał łzy, ciurkiem płynące mu z oczu. Przez dwa dni nie wychodził z domu, a gdy na nowo zaczął pracować w redakcji, nie miał już dawnej pewności siebie i niczem niepohamowanego tupetu.
— Dla poprawy zdrowia wyślemy szefa do Algieru, — mówił do współpracowników złośliwy Chalupe.
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/295
Ta strona została przepisana.