— Chce pan, żeby znowu łapał strusie, siadające mu na łysinie? — pytali kronikarze i reporterzy.
— Lepsze już to, niż ględzenie i lament, jak to czyni teraz nasz wielce szanowny szef — odezwał się ze śmiechem sekretarz, popijając herbatę.
Jednak zgnębiony nastrój Rumeura trwał jeszcze przez trzy tygodnie i powoli zaczął się udzielać całej redakcji „Hałasu Ulicy“. Nesser nie odzywał się wcale. Czytelnicy zasypywali redakcję zapytaniami o następne feljetony z Niemiec, niektórzy żądali nawet zwrotu pieniędzy za prenumeratę! Stan rzeczy stawał się groźnym i niepokojącym. Nawet posiadający niewyczerpany zapas zimnej krwi Chalupe zaczynał się już zamyślać i węszyć pokryjomu, rozglądając się za posadą w innem piśmie.
— Rumeur ma pieniądze, ale „Hałas Ulicy“ może zrobić klapę! — kombinował sekretarz.
I nagle, jak w bajce, wszystko się odmieniło. Pewnego popołudnia do pokoju sekretarza, gdzie się zgromadzili żądni nowin współpracownicy, wpadł, jak bomba pan Benjamin Rumeur — czerwony, spocony, z wybałuszonemi, łzawiącemi się oczkami.
— Jest!... Jest!... Henryk Nesser żyje i będzie nadal pisał! — krzyczał cienkim głosem, wymachując blankietem telegraficznym.
— Co? Jak? Skąd? Kiedy? — padały pytania ze wszystkich ust.
— Nesser przerzucił się do Rosji!... Przysłał właśnie telegram z Piotrogrodu... Kolejny feljeton jest już w drodze! — wołał coraz cieńszym głosem czcigodny redaktor „Hałasu Ulicy“. — Chalupe! Podać tę wiadomość w jutrzejszym numerze grubemi, nie! — lepiej czerwonemi czcionkami!
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/296
Ta strona została przepisana.