Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/31

Ta strona została przepisana.

miewawczo, a potem wzrok swój zatrzymali na nim, oczekując dalszych jego rozumowań. Ogarnął go nagle pusty śmiech i chęć ośmieszenia uczonego dyletanta w oczach jego żony. Zmrużył oczy i spytał:
— Pan niezawodnie uzasadnia w pracy swojej prawo istnienia nierówności socjalnej?
— A niezawodnie! — z powagą potwierdził uczony.
Nesser wybuchnął złośliwym śmiechem.
— Nie mam przyjemności znać pańskich badań i dowodzeń, jednak w tej chwili wpadam w trans jasnowidzenia. Nie wątpię, że posługuje się pan pewnym potężnym argumentem. Sformułuję go tak: zdarza się, że nędzarz umiera z głodu, patrząc na przechodzącego obok przesyconego, opasłego burżuja. Cóż powstrzymuje biedaka od schwytania bogacza za gardło i wpicia się zębami w jego szyję? Wiemy, że tymczasem przyczyna tego paradoksalnego zjawiska, niemożliwego w świecie zwierzęcym, tkwi w przeświadczeniu, że tak być powinno. To przeświadczenie, jak bez wątpienia dowodzi pan, oparte jest na potężnym wpływie kościoła? Twierdzi on bowiem, że sam Bóg chce, aby na ziemi istnieli nędzarze i bogacze, uciemiężeni i ciemiężcy, że dopiero w innem, lepszem życiu wszyscy się zrównają. Niezawodnie potwierdza pan swoje rozumowania opinją Napoleona, który mawiał, że „gdyby nie istniała religja, — ludzie mordowaliby się, walcząc o najsłodszą gruszkę i o najpiękniejszą dziewczynę“. Co do mnie, to jestem przekonany, iż Bóg za tak obłudne tłumaczenie Jego woli, zrzuci kiedyś na plugawy glob ziemski jakiś porządny bolid, który zaprowadzi tu ostateczny porządek!