Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/313

Ta strona została przepisana.

Brali reportera w ramiona, jak starego przyjaciela, ściskali mu ręce i nalegali, aby przyjął zaproszenie. Nie mógł odmówić.
— Ja po pana wpadnę! — rzekł Palen. — Przedstawię pana wielkiemu księciu Dymitrowi. Czarujący człowiek! Prawdziwy Romanow!
Reporter pożegnał wkrótce oficerów i opuścił salę. Przy drzwiach spotkał się znowu z panną Briard.
— Prawda, że piękna, bohaterska młodzież? — spytała z ożywieniem.
— Arystokracja! — odrzekł, krzywiąc usta. — Chciałbym zobaczyć prawdziwą armję: żołnierzy i oficerów pułków linjowych, przybywających z głębi Rosji.
— U nas i w szpitalu cesarzowej w Carskiem Siole zebrany jest wyłącznie sam kwiat armji, — rzekła, z lekkiem zdziwieniem patrząc na reportera.
— Kwiaty opadły, opadają lub opadną — mruknął — chciałbym widzieć jak wygląda sam krzew, na którym wyrastają kwiaty...
— Pan powątpiewa o walorach armji rosyjskiej? — spytała.
— Nie mam o tem wyrobionego zdania! — odpowiedział w zamyśleniu. — Jednak dziś już po raz drugi doszła mnie pesymistyczna uwaga, że armji właściwie niema i że powołani teraz do szeregów ludzie są nieprzychylnie usposobieni dla własnej ojczyzny.
— To — błąd! — zaprotestowała żywo. — Armja jest ożywiona miłością dla monarchy i ojczyzny!
Nesser zaczął się śmiać szyderczo. Spostrzegł odrazu, że złośliwość i cynizm znowu powróciły do niego.