— Panno Briard! — rzekł z wyrzutem, mrużąc oczy. — Rosja, jak widzę, wpłynęła na osłabienie logiki w umyśle francuskim?
Usiadła na bambusowej kanapce i ze zdumieniem patrzyła na reportera. On zaś zapalił papierosa i ciągnął cicho, z coraz to wzrastającą złośliwością:
— Czy pani wierzy w to, że we Francji na początku wojny był szczery poryw? Że wśród tych, którzy mieli wkrótce stać się bohaterami lub też skrwawionemi, poszarpanemi szmatami istniał jakiś ożywiający ich duch? Byłaby to niezwykła naiwność! Oprócz ludzi, ogarniających konieczność natychmiastowej obrony kraju, nikt nie chciał wojny! Nikt!
— A jednak — Marna, Antwerpja, Izera? — szepnęła z wyrzutem.
— Przeciągająca się wojna i nieuniknione zrozumienie stanu rzeczy powoli podnieciły ludność, wzbudziły zacięcie i wolę do czynu, — odpowiedział. — Nie możemy wszakże zaprzeczyć, że mord jest wrogi i ohydny dla nas. I tak było wszędzie! Tylko murzyni senegalscy, Hindusi i Berberowie z ochotą szli do bitwy. Szli dla bitwy samej, dla rozkosznego aromatu krwi, a może jeszcze dla czegoś? Kto wie, co kryją ich zagadkowe oczy i serca, umiejące przechowywać tajemnicę? Ale to dziedziczni wojownicy... Oni nie mogą być objektem dla psychologicznej analizy człowieka w dobie wojny obecnej!
— Rosyjski chłop doskonale się bije! — przerwała mu panna Briard.
— Nie wiem! — odpowiedział, oczami wskazując na salę. — Ci panowie mówili mi o oficerach i ani słowa o rosyjskich chłopach. Ja wiem, że niejaki — kapitan de Langlois padł, jak bohater i jak arysto-
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/314
Ta strona została przepisana.