Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/323

Ta strona została przepisana.

— Tego nie wiem, bo dopiero teraz zaczynają przybywać rezerwy... — mruknął kapitan, spostrzegając, że jego cywilny towarzysz zna się na sprawach wojennych.
Reporter o nic więcej nie pytał i wkrótce usnął. Trzy dni trwała podróż. Pociąg stał całemi godzinami na stacjach. Przepuszczano przed nim transporty wojskowe, które w pośpiechu posuwano na front karpacki, gdzie sytuacja znowu się psuła pod naciskiem armji generałów Boroewica i Molnara. Nesser przyglądał się dążącym na front wojskom. Jednego rzutu oka wystarczało, aby dostrzec różnorodność typów żołnierzy.
— Jeżeli tak jest, to jakaż powinna być różnica pojęć, temperamentów, ideałów? — mówił do panny Briard. — Trudno ująć to w jednej ręce i prowadzić ku ogólnemu celowi! Sądzę nawet, że byłoby to niemożliwe.
— Nigdy nie myślałam o tem! — odparła. — Ale, niech pan patrzy — ciekawe widowisko!
Na stację wtoczył się długi szereg czerwonych wagonów, nad któremi podnosiły się słupy dymu. Natychmiast odsunięto szerokie drzwi i wozy ukazały swoje wnętrza. Z desek zbite prycze w dwa rzędy były zapchane ludźmi, tobołami i karabinami. Ludzie leżeli i siedzieli, paląc papierosy, i darli się na całe gardło, śpiewając niezrozumiałe dla Francuzów pieśni. Pośrodku wagonu stały piecyki, napełnione kawałkami drzewa. Na żelaznych pokrywach grzały się kociołki i czajniki z herbatą. Koło pieców siedzieli żołnierze najstarsi wiekiem; mieli spuszczone głowy i smutny wyraz twarzy. Oficerowie, zupełnie niepodobni do wspaniałych rotmistrzów i pułkowni-