Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/326

Ta strona została przepisana.

— Rozmawiałem z nią o losie jej kochanka — rannego żołnierza i o ich przyszłem życiu, gdy się pobiorą! Była tam jeszcze jedna osoba! Julja Martin — wspaniały okaz pięknej, rudej kobiety, śmiałej, namiętnej, a elokwentnej i paradoksalnej, jak żadna inna!
Na wspomnienie o Julji zmrużył oczy i zaśmiał się cicho, łagodnie. Nie uszło to uwagi panny Briard.
— Skoro był to tak wspaniały okaz kobiety, to spewnością, ciekawsze z nią można było prowadzić rozmowy? — zauważyła oschle.
— I tak, i nie! — odparł wesoło. — To, co pani nazywa „ciekawszą“ rozmową, byłoby prawdopodobnie kwestją układu pieniężnego, bardzo pospolitego i zresztą niewygórowanego co do kwoty. Ale — to doprawdy nie było dla mnie zbytnio ciekawe! Muszę jednak powiedzieć na obronę Julji, że po dwóch dniach naszej znajomości taka rozmowa stała się już wprost niemożliwą, bo wydałaby się zbyt brutalną i obrażającą pannę Martin, a jeszcze bardziej — ośmieszającą mnie. Doprawdy, samotny człowiek postępuje nieraz bardzo niedorzecznie! Pani nie uwierzy, jeżeli powiem, że marzyłem o wydaniu tych dziewcząt zamąż i o roli „wujaszka“ przy nich, coś w rodzaju piastuna ich dzieci! Cha — cha — cha! Stało się to przez Marję, która zatruła mnie lękiem przed samotnością! Nieprawdaż, że nie wydaję się napozór tak niemądrym i do tego sentymentalnym dziwakiem!?
Śmiał się wesoło.
— Bardzo sympatyczne dziwactwo... — odpowiedziała wymijająco.
Wyczuł w jej tonie niezadowolenie i pewną niechęć, a może nawet ironję.