Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/327

Ta strona została przepisana.

— Poczekaj-że! — pomyślał złośliwie i rzekł: — Wie pani, co za dziwna okoliczność?! Czułem się z temi hafciarkami wyśmienicie! Niczego ode mnie nie żądały i za wszystko były mi śmiesznie wdzięczne. Ja na nie żadnych osobistych planów nie miałem... Zupełnie inaczej bywało, gdym wpadał w sidła Amora, rozstawiane przez damy z towarzystwa. Klęska! Musiałem prowadzić nieprzerwaną grę, walczyć o coś, co ciągle wymykało mi się z rąk, a co wkońcu nie warte było wysiłku i walki. Uczyniło to ze mnie cynika. Opowiem pani...
Chodzili po peronie. Nesser w oględnej formie opowiadał o swoim romansie z Reginą i o feljetonach, przedstawiających w należytem świetle rodzinę Sauvierów. Wysłuchała w milczeniu, patrząc w ziemię. Gdy skończył, rzekła stanowczo:
— Wstrętne!
— Co mianowicie? — zapytał i zacisnął zęby.
— Obyczaje tej rodziny, no i...
— ...moje rewelacje? — poddał z szyderstwem.
— To — na trzeciem miejscu! Na drugiem — wstrętne jest społeczeństwo, tolerujące w swojem gronie podobnych Sauvierów! — odpowiedziała surowym głosem.
— A jakiż wyrok na mnie zapadnie? — spytał, patrząc na nią wyzywająco, gotowy do obrony.
Milczała długo, przyglądając się żołnierzom, wyłamującym część sztachet przy ogródku peronowym i znoszącym kawałki drzewa na opał piecyków.
— Niech się pani nie krępuje w doborze słów! Wytrzymam! — rzekł z rosnącą natarczywością.
Podniosła na niego oczy i spytała:
— Poco mi pan opowiadał o tem?