Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/40

Ta strona została przepisana.

nieprzytomny, szalał w objęciach pani Sauvier, i poprzez chaos tętniącej krwi, posłyszał jej szept rozkazujący:
— Przywiozłam paczkę z listami — twojemi i innemi, schowaj, zabiorę ją później...
W milczeniu skinął głową i szukał ustami jej ust, ściskał w płonących ramionach jej ciało, zawsze pożądane, lecz pokorne mu zaledwie na krótką, niewiadomo kiedy przychodzącą chwilę, o której marzył nieraz długie dnie i noce.
O piątej po południu Nesser stawił się w biurze znajomego agenta policyjnego.
— Ależ sprytne bestje! — zawołał ten do wchodzącego dziennikarza. — Przeprowadziliśmy rewizję u Sauvierów...
Nesser skamieniał i czekał.
—... i nic ważnego nie znaleźliśmy. Musieli być uprzedzeni i oczyścili się na fest. Sędzia śledczy nie miał żadnych podstaw do aresztu... Szczwana publika!
Agent wydobył z szafy dokumenty, zabrane u innych szpiegów i podał Nesserowi. Dziennikarz przeglądał listy, telegramy, notesy. Że byli to szpiegowie — nie podlegało żadnej wątpliwości.
Zagłębiony w czytaniu obfitego materjału Nesser poczuł nagle, że siedzący przy biurku agent przenikliwie mu się przygląda. Podniósł głowę i spojrzał na niego.
— No, co? Jak pan myśli? — spytał agent, przymrużając oko.
— Istotnie bardzo rozgałęziona i różnorodna banda! — odparł dziennikarz. — Można twierdzić stanowczo, że ma się tu do czynienia ze szpiegami.