jemnie; mógł też być pożytecznym w klerykalnem piśmidle, nudnem, nieruchomem, jak zarośnięty wodorostami staw, i niemądrem, jak wszystkie komunały, któremi ludzie zohydzają i pospolitują prawdziwy dar Boży, — gorącą wiarę w istnienie Najwyższej, Najmądrzejszej i najbardziej Tajemniczej Potęgi.
Pod szklanym dachem, wystającym nad wejściem do redakcji, stały cztery osoby, chroniące się tam przed deszczem. Nesser z przyzwyczajenia reporterskiego ślizgnął się po nich wprawnem okiem obserwatora i znowu się uśmiechnął.
— Symbol prasy! — syknął złośliwie.
W głębi, wpobliżu wejścia stał gruby, o wielkim opasłym brzuchu ksiądz. Usiłował przystroić tłustą, rumianą twarz w wyraz świętobliwego oburzenia. Zaciskał w ręku malutki brewjarz — czarno oprawną książeczkę ze złotym krzyżem i czerwonem obcięciem. Na lewo od niego krzycząco ubrana dziewczyna zawodowo uśmiechała się wykarminowanemi ustami i mrugała niebieskiemi powiekami do wysokiego młodzieńca, wystrojonego podług ostatniej mody. Blada, nerwowa, o mocno zaciśniętych ustach twarz jego, nosząca ślady wszystkich nałogów, i świdrujące, niespokojne spojrzenie były dobrze znane Nesserowi. Nieraz już pisał o tych hjenach wielkomiejskich, polujących na niebaczne, żądne wrażeń damy z towarzystwa i nieznających Paryża cudzoziemców o suto wypchanych pugilaresach. Młodzieniec, nie zwracając uwagi na zachęcające uśmiechy dziewczyny, wpatrywał się ostrym wzrokiem w elegancką torebkę stojącej przed księdzem damy. Ksiądz, niby to poprawiając i otrząsając
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/48
Ta strona została przepisana.