Gramaud niedarmo uważany był za wybitnego sanskrytologa. Nic bowiem dla niego nie istniało, co wychodziło poza granice jego zainteresowań. Myślał kategorjami mądrości starożytnych Indyj, czuł jakimś nie zwykłym dla innych ludzi procesem nerwowych emocyj, przeistaczanych w masie mózgu we wrażenia radości lub smutku, rozkoszy lub goryczy. Uczony z zupełną obojętnością dowiadywał się o szybkim postępie współczesnej cywilizacji, lecz, jeśli posłyszał o jakimś wynalazku lub odkryciu, miał o nim sąd tak wyrobiony i ścisły, jakgdyby strawił długie godziny na zbadanie i przestudjowanie tej nowej i nieraz bardzo zawiłej kwestji; dzienników nie czytywał, przez co posiadał trafny, zdrowy, chociaż zupełnie oryginalny, jak na człowieka XX-go wieku, pogląd na politykę; nie pamiętał nazwisk twórców społecznego życia Europy, znał tylko tych nielicznych badaczy, którzy pracowali w dziedzinie zmurszałego sanskrytu.
Nesser w chwilach doznawanego nagle znużenia i ostrej, sprawiającej ból niechęci do ludzi uciekał do pustelni René Gramauda, całemi dniami milczał jak głaz, a potem dla odmiany mówił bez przerwy, rzucając złośliwe, tchnące dreszczem wstrętu słowa o sobie, człowieczeństwie, jego wartości, etyce, pranie, wierze. René Gramaud cierpliwie go słuchał. Na dziwnie wąskiej, długiej twarzy jego, o przenikliwych, czarnych oczach, błąkał się spokojny, zawsze pogodny — uśmiech. Nic go nie wzruszało i wszystko było mu obce. Wyglądał, jak człowiek, który nie wychodzi z zadumy nad najbardziej zawiłym tekstem zagadkowego napisu sanskryckiego, lub nad posągiem, świeżo odnalezionym pośród ruin świątyni Wisznu.
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/59
Ta strona została przepisana.