Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Szczęśliwy jesteś, najdziwaczniejszy z dziwaków! — wołał nieraz do niego Nesser, spostrzegając duchową nieobecność siedzącego przed nim Gramauda.
Wtedy uczony budził się z zamyślenia i odpowiadał spokojnie:
— Tak! Żyję oddawna w państwie Szczęścia. Dotarłem doń wreszcie, odrzuciwszy wszystkie więzy ziemi, zapomniałem o cierpieniu ducha, posiadłem sztukę nieodczuwania trwogi, wyrobiłem w sobie obojętność dla rozkoszy... Jestem szczęśliwy!...
— A gdyby tak coś wielkiego i wszechpotężnego wtargnęło nagle w twoje życie, papyrusie indyjski, i porwało cię swym prądem? — zapytał nagle reporter.
— Nie staraj się mnie przerazić, — uśmiechnął się uczony. — Byłaby to istotnie rzecz straszna, druzgocąca cały mój świat...
Nesser wraz z Gramaudem poszli pewnego popołudnia nad rzekę. Na horyzoncie gromadziły się ciemne chmury, wróżące burzę. Usiedli na trawie i w milczeniu spoglądali na zalaną lipcowem słońcem łachę. Złocisto-żółty, ostry klin piasku zbiegał ze stromego brzegu ku połyskującej drobnemi zmarszczkami wodzie. Mały gaik trwożnie szemrał wierzchołkami cienkich dębów; krzaki wina i łany zboża nie czuły jeszcze podmuchów dalekiego wichru i, omdlałe od skwaru, pozostawały w bezruchu. W trawie biegały brunatne i czarne mrówki; szukały pożywienia; dźwigały na sobie małe patyczki i suche ździebełka. Spotykały się, obmacywały różkami i obojętnie dążyły dalej, zakłopotane, przeciążone pracą.