Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/67

Ta strona została przepisana.

— Niezupełnie poza tekstem Wedy... — w zamyśleniu odparł uczony i po chwili dodał: — Wszak Weda to — wiedza...
— O jakimże to równym, szerokim gościńcu mówiłeś? — spytał reporter szyderczo.
Gramaud zamyślił się, formułując odpowiedź, lecz po chwili potrząsnął głową i zaproponował:
— Wstąpmy do naszego proboszcza...
— Poco? — zdziwił się Nesser. — Ujrzę z pewnością poczciwego staruszka, nasłucham się tekstów biblijnych lub komunałów całkiem nieciekawych.
— Mylisz się! Ksiądz Chambrun jest to zupełnie młody człowiek, — zaprzeczył uczony.
— Tłusty, czerwony na obliczu, wągrowaty, i głupio-wstydliwy?
— Chudy, wcale nie czerwony i niewstydliwy — poprawił go Gramaud.
— Ale nie zaprzeczasz, że głupi? — spytał Nesser.
— Nie wiem, czy jest rozumny w tym sensie, jak ty to pojmujesz. Ksiądz Chambrun w każdym razie ma... śmiałość myśli.
— Ależ masz dziwne znajomości! — zaśmiał się reporter. — Sanskrytolog i klecha wiejski! O czemże rozmawiacie ze sobą? O Bogu, wierze, sakramentach, grzechach śmiertelnych i cnotach chrześcijańskich? Może o napisach, znalezionych w świątyniach pokracznych pogańskich bóstw na Hindustanie lub w Sjamie?
— Nie! — odparł Gramaud z pogodnym uśmiechem. — Mówimy właśnie często o zbłąkanej duszy wyznawców Galilejczyka...
— Zadziwiasz mnie, lecz jednocześnie ogołacasz się z kretesem z uroku w moich oczach! — zawołał