— Doskonały cydr! — mruknął, gdy ksiądz Chambrun zbliżył się z dzbanem, okrytym rosą.
— A dobry! — odpowiedział z radością i dumą w głosie proboszcz. — Przyrządza go mój sługa, Jan Chapelot. Pracował on niegdyś w wielkich zakładach napojów owocowych, lecz po nieszczęśliwym wypadku wyrzucono go na bruk, jako kalekę, niezdolnego do pracy. Wziąłem go do siebie... Jego to przyrządzenia — ten cydr! Bardzo dobry! Przyślę panom parę butelek. Tylko pamiętajcie, że należy przechowywać je w zimnej piwnicy!
Nesser ze zwykłem sobie szyderstwem przyglądał się proboszczowi i myślał nad tem, czy ten wysoki, bezbarwny księżyna w przykrótkiej szatce duchownej miał naprawdę trochę rozumu, czy też był głupi i powtarzał zdania, zapożyczone z jemu tylko znanych źródeł? Jednak, gdy ksiądz, wtajemniczający Gramauda w niezawodne sposoby konserwowania różnych napitków, błysnął z pod powiek oczami w jego stronę, reporter poruszył się żywiej i, pokrywając bezczelnością swoje mimowolne zmieszanie, zapytał:
— Czy ksiądz tak wszystkim zawraca głowy, jak mnie? Mam wprawne oko...
Ksiądz skierował wzrok na mówiącego i milczał.
— Mam wprawne oko, — powtórzył reporter, — nawykłe do chwytania wrażeń wmig! Spostrzegłem na tem biurku Voltaire’a, Chataubrianda, France’a, Bergsona, na pianinie zaś — Schumana...
Proboszcz ledwie dostrzegalnym, wstydliwym ruchem obciągnął sutannę, niby żak, przyłapany na gorącym uczynku. Nesser wpatrywał się ze złośliwością w bezbarwne rysy młodego plebana i mówił tonem wyrzutu:
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/74
Ta strona została przepisana.