swoje owieczki, aby do nogi wytłukły, wycięły, wymordowały tych, którzy pewnego pięknego dnia utracili patent na uznanie ich jako bliźnich! Wszystko w porządku! Równość i braterstwo pierzchają, idą w kąt, jak niepotrzebny, przemoczony parasol, a ksiądz Chambrun gromi Niemców i ich sojuszników. Razem ze zgwałconem braterstwem odrzuca ksiądz Chambrun ideał „wolności“, zmuszając Gillcta do bójki o coś, czego on nigdy nie zrozumie. O, wolność nie jest w tej chwili po myśli plebana wiejskiego, zawadza mu ten śmieszny, stary łachman! Voltaire, duch, genjusz narodu francuskiego, święta Joanna d’Arc, wielcy królowie, myśliciele, — do djabła! Wszystko to, co oddawna zapisane i na zawsze ponoć pozostanie po bibljotekach i muzeach, było i sto razy powtórzy się, a młody Gillet, zabity w bitwie, nigdy do plączącej matki nie powróci i nie stanie obok ojca przy pługu podczas orki wiosennej! Nigdy! Nigdy już! Rozumiecie?!
Wyczerpany długą mową i zły na siebie za nagle porywające go wzruszenie Nesser usiadł i, nieprzyjaźnie spoglądając na księdza i milczącego, wyprostowanego, jak struna, przyjaciela, dorzucił:
— Szewcka pasja ogarnia mnie, gdy widzę hipokryzję! Bzdury! Snobizm! Szowinizm... Niech-no proboszcz naleje mi jeszcze cydru, bo to i Gilletom potrzebne i nam, zwolennikom Voltaire’a, Schumana i zmurszałych, martwych ksiąg Wedy!
Ksiądz Chambrun wstał i napełnił szklankę gościa. Usiadł znowu, po-kobiecemu obciągając na kolanach sutannę, i spytał łagodnie:
— Czy pan, panie Nesser, w takim samym tonie pisze swoje artykuły?
Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/77
Ta strona została przepisana.