Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/81

Ta strona została przepisana.

ciebie czującego inaczej, spoglądałeś z pogardą... Patrzyłeś, jak na księdza, co spekuluje wersetami Nowego Testamentu... A ja przecież, tego nie czynię! Nigdy... nigdy... bo słowa Zbawiciela padają w te czasy żelazne na glebę kamienistą, jałową, nie! raczej zatrutą śmiertelnie! Chciałem, aby poczciwy, niemądry Gillet posłał syna na wojnę? Tak — chciałem! Ja — kapłan, sługa potulnego, pokój miłującego Jezusa z Nazarei, nawoływałem do posłuchu władzom wojskowym, do wojny? Tak! tak! Nawoływałem i błogosławiłem... Błogosławieństwo swoje pasterskie dam wkrótce na rozlew krwi, na mord bezkarny, na śmierć, na kalectwo, na zburzenie starego gniazda pracowitych ludzi prostego serca! Tak! tak!
Nesser oczy utkwił w rozognionej twarzy księdza. Posłyszawszy ostatnie słowa proboszcza, skrzywił usta i syknął:
— O, wy to umiecie! Wy przecież — jeszcze przed wiekami ustami papieża bluźnierczo nazwaliście Chrystusa „księciem wojny“, na sztandarach, krwią zlanych, umieszczaliście symbol Jego męki, a pod nim napis — „W imię tego zwyciężysz!“
Śmiał się szyderczo i niemal z nienawiścią wpatrywał się w szeroko otwarte, mieniące się od wewnętrznych błysków oczy wysokiego, chudego księżyny w wytartej ubogiej szacie i wykrzywionych trzewikach. Ksiądz Chambrun jakgdyby nie słyszał złośliwej uwagi gościa. Podniósł głowę jeszcze wyżej, wzrok jego błąkał się gdzieś daleko, poza skromnym domkiem plebanji, za sadem owocowym, za leżącemi nad rzeką kwadratami złotych pól i łąk zielonych, poza horyzontem, może poza ziemią na-