Ach! Przypomina sobie jakąś dawno czytaną książkę, z której pozostały szczątki wiersza, w porywie buntowniczym ułożonego przez średniowiecznego mnicha hiszpańskiego:
Despierto Christiano, no estes tan muerto
Pues al antichristo es ya deseubierto
Todo hombre se ovise y no este dormidó
Que el antichristo es ya venido...
Dalej nie pamiętał, chociaż przypominał sobie, że przez ten tak po-chrześcijańsku rozpoczynający się wiersz, setki ludzi zginęło na stosach „świętej inkwizycji“.
Inkwizycja! Słowo stało się ciałem, oblokło się jak szkielet mięśniami i skórą, ukryło się w szerokim białym habicie i czarnym płaszczu dominikańskiego mnicha. Stanął przed nim wiotki, wysoki, blady braciszek zakonny z klasztoru św. Pawła w Walladolidzie, ubogi, surowy dla siebie i ludzi, niezłomny, płomienny w wierze i w mowie — Tomasz z Torkwemady. Bronił czystości wiary Chrystusa, piętnował grzechy rozpusty i niewiary, pociągał ku sobie tłumy pobożnych, czujących brzemię życia... Jakiś obłok przesunął się przed oczami Nessera, lecz po chwili ujrzał wyniszczoną, ascetyczną twarz Wielkiego Inkwizytora. Oto stąpa z krzyżem w ręku, z pergaminem straszliwej „Copilacion de les instructiones fol Officio della Sancta Inquisicion“, toruje drogę przed Izabellą Kastylską i Ferdynandem Aragońskim, walczy o Jezusową naukę miłości, pozostawiając po sobie potworny siew — około dwakroć stu tysięcy ludzi, spalonych, zamordowanych, umęczonych w lochach „świętej Inkwizycji“, pokaleczo-