Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/84

Ta strona została przepisana.

nych, wygnanych... Teraz tu obok — ten chudy, wyblakły księżyna wiejski, rzucający słowa twarde, niezłomne, jak stal, zahartowana w ogniu wiary, lecz i on zamierza skazać ludzkość na stos, gdzie na ołtarzu potwora wojny ma być złożona hekatomba, jakiej świat nie widział. Nesser zamienił się w słuch, zaczaił się, skupił cały w sobie, jakgdyby w pełnej lęku żądzy oczekując uderzenia piorunu, lub druzgocącego słowa, mocnego i ciężkiego, jak głaz granitowy.
Pleban, na nikogo nie patrząc, wciąż tym samym dobitnym, powolnym głosem mówił:
— Chrystus — książę wojny... krzyż na sztandarach, zlanych krwią... Nie kościół tego żądał! W rozpaczliwym, beznadziejnym, gorącym wysiłku pragnęło tego sumienie ludzkości... Było to nakazem wielkiej, absolutnej prawdy... było to żądne wołanie Bóstwa z dymów ofiarnych ołtarza Jego...
— Torkwemada! Wielki Inkwizytor! — miotała się w głowie Nessera szalona myśl.
Ksiądz Chambrun upadł na fotel i znowu głowę w dłoniach chudych zacisnął. W rozpaczy niemej, z jękiem bólu i troski bezmiernej szeptać teraz jął szybko, namiętnie:
— Obejrzyjcie się wszędy i ujrzycie wy, oczy mający, że giniemy! Giniemy i nic nas poza nami samymi nie ocali! Nieprawdę i pożądliwość w świątyniach Bożych ujrzycie... Jako cielec złoty — one i jako wieża Babel, urągająca Niebu! Któż bije na trwogę w wielki dzwon oburzenia, gdy ujrzy złotem kapiące pałace i stroje, skarby ołtarzy, wypchane kasy banków, przepych, przesyt, beztroskę bogaczy, a tuż, tuż obok — mrowie ludzkie, któ-