Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Chambrun już uspokoił się i, spuszczając oczy w zakłopotaniu i jakgdyby śpiesząc się, powiedział:
— Węzeł musi być przecięty, bo tak, jak żyjemy, dłużej żyć nie można! Ale ja tego objaśnić nie mogę, ani też w ten sposób przekonać Gilleta nie potrafię. Muszę przemówić do niego głosem ziemi, tradycji, wiary, słowami naiwnego rozumu, uczuciami prostego serca. To trudno!... Pan, panie Nesser, zna zbrodnie świata na tle sensacyj, ja też, jako spowiednik, znam wielkie, umiejętnie ukrywane zbrodnie, znam też wykroczenia w zakresie ścisłego spełnienia bezwiednych obowiązków przed ludzkością całą. Tą skalą nikt nie mierzy, a to właśnie wytwarza atmosferę, sprzyjającą każdej zbrodni — od największej — sensacyjnej, do najmniejszej, — jaką jest naprzykład, rozpacz i wahanie się biedaka Gilleta.
W tej chwili do drzwi saloniku zapukano ostrożnie.
— Młody Gillet przyszedł do księdza proboszcza, — rozległ się głos kulawego sługi.
Ksiądz Chambrun poprawił na sobie pelerynę, obciągnął starannie sutannę, przygładził włosy i odpowiedział już spokojnym, dobrotliwym głosem:
— Niech wejdzie, powiedzcie mu o tem, Chapelot!
Na progu stanął pucołowaty chłopak wiejski, rumiany, o wesołych, figlarnych oczach czarnych.
— Co powiesz, mój drogi? — spytał ksiądz i wyciągnął do niego dłoń.
— Matka przysłała mnie... — zaczął chłopak, z ciekawością oglądając siedzących panów. — Kazała mi powiedzieć, że już wcale nie będzie płakać. Wojna, no — to wojna! Od czegóż są rezerwiści i poborowi? Poto, aby wszyscy szli, gdy wypadnie, no — nie? Przecież nie damy się Niemcom, jak to