Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.
69
LENIN


ciepłego kąta. Ho, nie tacy oni głupi, moi drodzy! Któż więc usłucha niczem nie popartych żądań naszych jakobinów w czapkach urzędowych i o duszach tychże lokajów, może nieco zbuntowanych, ale marzących o ciepłym kąciku przy tłustym pierogu carskim. Kto?
— Zdrajca! Oszczerca! Agent rządowy! — wołała rozwścieczona partja „Woli Ludu“.
— Zuch! To ich wsadza na kół! — śmieli się prawomyślni i bezpartyjni.
Jednak słuchali dalej, bo zuchwały mówca rękę podniósł i oczami groził.
— Nie tędy droga, koledzy! Chcecie protestować? Dobrze! Idę z wami, ale chodźmy do koszar, do żołnierzy — chłopskich synów, na wieś, zbierzmy siły i z bronią w ręku pokażmy, że umiemy żądać i że wszyscy paść potrafimy za wykonanie naszej woli! Chodźmy, ale zaraz, nie zwlekając, bo za godzinę szpiegowie powyłapują nas, prawomyślni i bezpartyjni tchórze dopomogą im, a partja „Woli Ludu“ czmychnie do krzaków, zostawiając kogoś na pożarcie, bo „wodzowie“ są potrzebni do pisania ulotek z bzdurami i bajdami dla dzieci!...
Wybuchnęła istna burza krzyków, wyzwisk, obelg.
— Precz z prowokatorem! Wyrzucić za drzwi oszczercę! Jakiem prawem przemawia w takim tonie? Zrywa wiec! Zdrajca!
Wiec został istotnie zerwany, ponieważ pomiędzy studentami rozgorzał spór, a nawet bójka.
Uljanow stał na katedrze i słuchał uważnie, pogardliwie. Gdy się na chwilę uciszył hałas, rzucił szyderczym głosem:
— Zdaje mi się, że jestem na zgromadzeniu konstytuanty rosyjskiej, bo taką tylko w istocie być może... Ale ja ją rozpędzę na cztery wiatry!
Spokojnie opuścił katedrę. Patrząc twardym wzrokiem, szedł pomiędzy rozstępującymi się przed nim studentami, miotającymi nań przekleństwa, i porzucił salę.
Wyszedł na korytarz, gdzie czekali na niego koledzy Zegrzda i Ładygin.
Uljanow spojrzał na nich i szepnął:
— Teraz uciekajmy, bo opamiętają się i zechcą obić mnie!