— Powiedz! — nalegała.
— Nie mam czasu ani na muzykę, ani na światło w restauracji — mruknął. — Dla mnie to nie jest potrzebne.
— Ale dla mnie potrzebne! — zawołała.
— Dasz sobie radę sama! — rzekł brutalnie.
— Dam! — zgodziła się bez gniewu i leniwie przeciągnęła się, patrząc na Uljanowa z pod opuszczonych powiek.
Nie wiedział, co ma ze sobą uczynić. Czuł zakłopotanie i milczał.
— Chodź do mnie! — szepnęła, przyciskając się do niego.
Uważał to za najłatwiejsze i najprostsze wyjście z przykrej sytuacji. Po drodze kupił na straganie ulicznym kilka pomarańcz i pudełko karmelków.
Rano wychodzili razem. Ona — do fabryki; on — do konspiracyjnego mieszkania na wyspie Bazylijskiej.
Odprowadził ją do bramy gmachu przędzalni Torntona.
Naścia spojrzała na niego chytrym, skrzącym się ironją wzrokiem i powiedziała głosem zagadkowym:
— Będę przez całe życie dumna, że miałam takiego kochanka. Włodzimierz Iljicz Uljanow! Ho, ho, to — nie żart!
— Niewielki honor! — uśmiechnął się z przymusem.
— Nie mów czego nie myślisz! — zaprzeczyła. — Wiem, że prędko o tobie cała Rosja słyszeć będzie.
— Prorokujesz? — spytał z szyderstwem.
— Może... — odpowiedziała i szybko weszła do bramy, gdyż syrena fabryczna ryknęła przeraźliwie.
Uljanow unikał odtąd spotkania z dziewczyną. Pracował teraz w oddalonej dzielnicy, w kółkach zakładów Putiłowskich i nawiązywał stosunki z warsztatami marynarki wojennej w Kronsztadzie; było to przedsięwzięcie nader niebezpieczne. Władze wojskowe, bowiem, trzymały majtków i robotników w surowym rygorze.
Powrócił właśnie z twierdzy kronsztadzkiej, gdy wpadł do niego Babuszkin.
— Źle, Iljiczu! — zaczął już od progu. — Wiesz co się stało? Naścia Kozyrewa znalazła sobie kochanka!
— Chyba nie pierwszego? — zapytał obojętnym głosem Uljanow.
Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.
84
F. ANTONI OSSENDOWSKI