Na jesieni Uljanow powrócił do Petersburga.
Długo nie mógł uporządkować i skonkretyzować wszystkich swoich wrażeń zagranicznych. Musiał jednak przyznać, że zachód mu zaimponował.
— Tam dopiero można zrozumieć słowa Maksyma Gorkiego, który włożył je w usta jednego ze swoich bohaterów: „Człowiek — to brzmi dumnie!“ Tyle pracy, wysiłku myśli, twórczości wspaniałej i śmiałej! Są to narody, wydające ze swego łona „nadludzi“ — myślał Włodzimierz.
I nagle to ostatnie słowo — „nadludzie“ wzbudziło w nim zwątpienie.
Zaczął się zastanawiać.
— Twórca, wznoszący wspaniały gmach z „Tysiąca i jednej nocy“; rzeźbiarz, wykuwający w marmurze piękny posąg; malarz, dający genjalny w formie i barwie obraz; poeta, piszący dla dźwięcznie brzmiących strof; literat, ujmujący w jednym eposie całokształt świata, byliżby nadludźmi? Hm! Czy nie są oni, jednak, raczej ślepcami, albo nikczemnymi fałszerzami, oszukującymi ludzkość? Czyż można spokojnie tworzyć, gdy dokoła panują ucisk, nędza, formuła odwieczna „homo homini lupus est?“ Jakiem prawem szafują swoim genjuszem dla tego, co potrzebne jest dla tysięcy, wtedy, gdy miljony biedaków nie mają sił, aby doczołgać się do tych utworów natchnionych i podnieść na nie oczy? Jak można zagłuszać jęki, szloch i przekleństwa upośledzonych tłumów dźwięcznemi wierszami i genjalną muzyką? Kto uczciwie odważy się odwracać uwagę ludzkości od codziennych, dręczących kłopotów na wielkie zjawiska w dziejach tego świata, dziejach, któremi kierują możni i silni, a nędzni i słabi mają prawo tylko umierać w milczeniu, za co wystawiają im zbiorowe pomniki z napisem, że poległo ich w takiem a takiem miejscu tyle lub więcej