Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.
96
F. ANTONI OSSENDOWSKI


bił ulotki na hektografie i rozdawał je przychodzącym na umówione miejsce kolporterom.
Pracował, jak maszyna, zimna, sprawna, dokładna. Żywił się byle czem. spał zaledwie parę godzin, ustawicznie ukrywając się w różnych, dobrze mu znanych i bezpiecznych miejscach.
Idąc pewnej nocy przez wyspę Bazylijską, spostrzegł człowieka, który go ani na krok nie odstępował.
Uljanow zatrzymał się, udając, że czyta naklejony na ścianie komunikat rządu w sprawie poborowych, i czekał spokojnie.
Idący za nim nieznajomy, mijając go, mruknął:
— Towarzyszu, dzielnica otoczona jest policją. Ratujcie się!
Włodzimierz przyjrzał się nieznajomemu. Nigdy go nie widział.
— Może jakiś szpicel? — pomyślał i szedł dalej, baczny i gotów w każdej chwili ukryć się w dziedzińcu pobliskiej kamienicy, wychodzącej na trzy ulice.
Wkrótce przekonał się, że na wszystkich rogach tkwiły tajemnicze postacie cywilów i patrole policji.
— Obława... — domyślił się. — Czekają, aż noc zapadnie.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła godzina siódma. Wszedł do najbliższej bramy i ukrył się w klatce schodowej. Przesiedział, czytając demonstracyjnie arcy-konserwatywnego „Obywatela“ aż do 9-ej. Wyjrzał przez bramę. Szpicle i policjanci pozostawali na swoich placówkach.
Uljanow przeszedł na drugą stronę ulicy i zapuścił się do ciemnej czeluści wąskiego zaułka. Ujrzał tu żółtą, odrapaną, brudną kamienicę z palącą się latarnią, na której czerniał napół starty napis: „Przytułek nocny“.
Wszedł do sieni i wyciągnął do dozorcy pięć kopiejek, prosząc o miejsce.
Jednooki człowiek, siedzący przy kantorku, oglądał go podejrzliwie. Jasne, biegające niespokojnie oko obmacywało postać klienta.
Nic podejrzanego nie dostrzegł jednak. Zwykły robotnik w wyszarzałem palcie, wykrzywionych butach z cholewami i zatłuszczonej czapce.